Przed nami najprawdopodobniej jedno z najbardziej wyczekiwanych spotkań w tym sezonie, czyli legendarne derby toruńsko-bydgoskie, które wracają do ligowego kalendarza po siedmiu latach przerwy. W tym roku obie ekipy będą walczyć co prawda w niższej klasie rozgrywkowej, ale to chyba nie stanowi dla nikogo wielkiego problemu. 

Przez lata derbowa rzeczywistość mocno się zmieniała, jednakże z perspektywy kibiców to nadal jest wyjątkowe wydarzenie, które w szczególny sposób mobilizuje całą lokalną społeczność. Współcześni żużlowcy być może nie czują już tak bardzo klimatu derbowej rywalizacji i podchodzą do niej niemalże tak samo, jak do każdego innego meczu, ale przed laty było zupełnie inaczej. Wyjątkowa atmosfera udzielała się wszystkim, bez żadnego wyjątku. Zanim oddamy głos Apatorowi i Polonii, żeby rozstrzygnęły losy tegorocznych zmagań na torze, przypomnijmy sobie jak wyglądały dawne Derby Pomorza i Kujaw. Jakie emocje towarzyszyły żużlowcom? Jak reagowało miasto? Jak układały się relacje z sąsiadami na torze i poza torem? Swoimi wspomnieniami dzieli się z nami Jan Ząbik, czyli jedna z legend toruńskiego klubu.

Jan Ząbik miał okazję startować w derbach toruńsko-bydgoskich od pierwszego historycznego meczu przypadającego na rok 1973. – To były baraże o prawo startu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Regularna rywalizacja ligowa rozpoczęła się trzy lata później – przypomina były zawodnik. Tata Karola Ząbika w derbowym debiucie wywalczył siedem punktów z dwoma bonusami w czterech startach (2*,3,0,2*), a w kolejnych latach coraz bardziej poznawał rywalizację z sąsiadem, dzięki czemu teraz wie praktycznie wszystko na jej temat. W jaki sposób za Jego czasów postrzegano Derby Pomorza i Kujaw?

– Derby zawsze rządziły się swoimi prawami. To nie był zwykły mecz ligowy, tylko coś więcej. Każdy zawodnik, działacz i trener czuł, że to są wielkie zawody i trzeba zrobić wszystko, żeby je wygrać. Czasami się udawało, a czasami nie, ale w historii więcej zwycięstw zapisaliśmy jednak po naszej stronie. Na przestrzeni całego sezonu mogły być różne mecze ligowe, ale mecz z sąsiadami to była szczególna sprawa. – mówi Jan Ząbik, który tym samym wprowadza nas w swoją opowieść o przeróżnych kwestiach związanych z derbami.

Derbowa gorączka

– Przed derbami całe miasto stało na nogach. Kibice nas zaczepiali i wypytywali o szczegóły oraz nastawienie przed meczem. To na pewno nie było męczące i miało swój urok. Było widać, że każdy tym żył, więc to nas tylko nakręcało. Na treningach przed derbami pojawiała się masa ludzi. Czasami można było poczuć się niemalże jak na meczu. Wszyscy szczególnie się mobilizowali, bo każdy chciał okazać się górą. Na stadionach pojawiały się najważniejsze osobistości związane z Toruniem i Bydgoszczą. W powietrzu unosił się zapach wielkiego żużlowego święta. Było naprawdę fajnie.

– W tamtych czasach media również rozpisywały się o derbach. Mieliśmy swoich redaktorów sportowych z regionu, którzy nie mogli przepuścić takiego spotkania i zawsze znajdowali się w centrum wydarzeń. W prasie pojawiało się dużo najświeższych wiadomości na ten temat. Wielu ludzi interesowało się sportami motorowymi. Niektórzy robili zdjęcia, a inni przychodzili komentować.

– Wiadomo, że to wszystko nakładało na nas presję i przypominało nam o ważnym zadaniu do wykonania na torze, ale my mieliśmy swoje sposoby, żeby sobie z tym poradzić. Niemal tydzień przed derbami organizowaliśmy jakieś małe zgrupowania i spokojnie się przygotowywaliśmy. Spaliśmy w hotelu albo w takiej jednostce. Chodziliśmy również nad wodę, żeby trochę poćwiczyć i odpowiednio się zrelaksować. Nie mogliśmy przez cały czas myśleć tylko o meczu. Z naszej perspektywy najważniejsze było, że mogliśmy przebywać razem, jak prawdziwa drużyna.

Derbowa rzeczywistość

– My mieliśmy zawsze dobre relacje z bydgoszczanami. Między zawodnikami i działaczami nigdy nie było tak gorąco jak między kibicami. Kiedy trzeba było, to wzajemnie się wspieraliśmy. Nie mieliśmy żadnych poważnych tarć i nie robiliśmy sobie jakichś świństw. Nie musieliśmy się kochać, ale na pewno traktowaliśmy siebie z szacunkiem.

– Oczywiście kiedy przychodziło do zawodów, to nie było żadnych skrupułów i każdy walczył o swoje, ale w granicach przyzwoitości. Nikt nie chciał skosić przeciwnika, zrobić krzywdy drugiemu zawodnikowi, czy przejeżdżać mu niebezpiecznie przed nosem. Czasami w ferworze walki dochodziło do jakichś zdarzeń torowych, ale to nie było chamskie i pełne determinacji.

– Ja akurat wolałem jeździć w Bydgoszczy i potrafiłem robić tam więcej punktów niż u siebie. Zawsze dobrze się tam czułem. Tamten tor za każdym razem był bardzo przyczepny, bo bydgoszczanie mieli takie preferencje. Mnie to pasowało, bo ja lubiłem takie nawierzchnie, gdzie można było walczyć na całej długości i szerokości, a nie tylko przy krawężniku. W Bydgoszczy był granitowy tor, do którego trudno było się dostroić. Granit miał jednak to do siebie, że można było go ciekawie przygotować. U nas nawierzchnia była czarna i twarda. Prawda jest taka, że inaczej nie dało się jej zrobić, bo w przeciwnym wypadku od razu pojawiały się jakieś dziury i koleiny, których woleliśmy unikać.

– Na derby do Bydgoszczy zawsze jeździliśmy wszyscy razem autobusem, nigdy w pojedynkę. Mieliśmy swój pojazd, który woził nas na każde zawody drużynowe. Wiadomo, że od samego Torunia towarzyszyła nam eskorta policji. Kiedy wyjeżdżaliśmy ze stadionu po meczu, to służby mundurowe również odprowadzały nas do granic miasta, żebyśmy mogli bezpiecznie dojechać do domu. Jak mieliśmy wygrane zawody, to w środku było bardzo wesoło, a po kiepskim meczu przeważnie nie chciało się nam gadać. Trzeba było przyjąć wynik na klatę i myśleć o kolejnych spotkaniach.

– Polonia zawsze była wymagającym przeciwnikiem. Nie brakowało tam dobrych zawodników, takich jak Koselski, Świtałowie, Połukard, Glucklich, Kasa, Dołomisiewicz, Zaranek. Na pewno trudno się z nimi jeździło i wygrywało. Polonia była wtedy milicyjnym klubem i miała trochę lepszą sytuację finansową oraz znacznie większe możliwości sprzętowe. My polegaliśmy przede wszystkim na wsparciu okolicznych zakładów, dzięki którym mieliśmy dorabiane niektóre części. Wiadomo, że każdy chciał mieć jak najlepiej.

Świat kibiców

– Do Torunia i Bydgoszczy zjeżdżały całe masy ludzi. Kibice mieli własny świat, który rządził się swoimi prawami. Wiadomo, że każdy miał swój klub i swoje miasto, które chciał za wszelką cenę wspierać. Liczyło się tylko manifestowanie wyższości nad rywalem. Między kibicami na pewno nie było zgody i przyjaźni. Za każdym razem nie brakowało spięć i animozji.

– Zdarzało się, że wśród kibiców dochodziło do jakichś bójek i niebezpiecznych sytuacji, ale to nigdy nie wpływało na przebieg zawodów. Jeżeli działo się coś niedobrego, to milicja wkraczała do akcji i pacyfikowała nieposłuszne towarzystwo. Służby porządkowe zabierały rozrabiaków i można było jechać dalej.

– Na trybunach zawsze było gorąco, bo emocje udzielały się kibicom, ale my nie mogliśmy się tym zajmować. Musieliśmy po prostu wykonać swoją robotę i zrobić jak najlepszy wynik, to znaczy wygrać lub jak najmniej przegrać. Kiedy ubierało się kask i stawało się pod taśmą, to trybuny przestawały mieć znaczenie. W głowie było tylko przeświadczenie, żeby dobrze wystartować i pognać po zwycięstwo.

Derbowe zwycięstwa i porażki

– Każde zwycięstwo było dla zawodników i działaczy sporym prestiżem. Wiadomo, że w lidze walczyliśmy o medale, ale pokonanie rywala zza miedzy było kolejnym ważnym celem w każdym sezonie. Jeżeli to się udało, to mogliśmy czuć się dumni, że w danym momencie jesteśmy górą w regionie. Na pewno traktowaliśmy to bardzo poważnie. Trzeba przyznać, że znacznie lepiej smakowało derbowe zwycięstwo na terenie rywala. Parę razy byliśmy w stanie po nie sięgnąć, więc to naprawdę cieszyło podwójnie.

– Przeważnie nie było czasu na wielkie świętowanie, ale po wygranych derbach władze miejskie oraz dyrektorzy zakładów zapraszali nas na specjalne spotkania i starali się jak najlepiej nas ugościć. To było bardzo przyjemne, ponieważ człowiek czuł się doceniony. Wtedy może nie było tak wielkich pieniędzy jak teraz, ale to nie znaczy, że było gorzej.

– Derbowych porażek staraliśmy się za mocno nie rozpamiętywać i zbyt długo nie przeżywać. Trzeba było pogodzić się z faktem, że sąsiedzi byli lepsi i uszanować wynik. Musieliśmy jechać dalej i zdobywać jak najwięcej punktów, żeby ugrać coś jeszcze w danym sezonie. Wiadomo, że najbardziej bolało, jak przegrywaliśmy u siebie, ale na szczęście nie było zbyt wielu takich przypadków.

Szczególne wspomnienia

– Do dzisiaj mam w głowie rewanżowe spotkanie w Bydgoszczy z 1973 roku, kiedy postanowiliśmy zejść z toru po kilku biegach i nie kontynuować zawodów. To na pewno bardzo mnie bolało, ale wtedy nie wszyscy chłopacy z naszej drużyny umieli poradzić sobie na tym ciężkim torze. Podjęliśmy taką decyzję i przegraliśmy walkowerem, a następnie zostaliśmy ukarani za naszą postawę. Mnie jeździło się wtedy nie najgorzej, ale byliśmy drużyną i zadziałaliśmy w myśl zasady, że jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego. Nie mogło być takiej sytuacji, że któryś z nas wyjedzie na tor, a któryś zostanie w parkingu.

– Pamiętam również taką sytuację, że w jednym z meczów jechaliśmy na 5:1, ale wtedy była bardzo śliska nawierzchnia. W pewnym momencie uciekło mi tylne koło i usiadłem na tyłek. Za mną jechał Stasiu Kasa i chyba nie chciał we mnie wjechać, więc odprostował motocykl i poszedł w bandę. To spowodowało, że nabawił się jakichś problemów z nogą. Było mi głupio, że mój rywal zrobił sobie krzywdę, ratując moje kości, jak mogę przypuszczać.

– W derbach było trochę upadków. Dzisiaj komisarze toru pewnie nie pozwoliliby na przygotowywanie jakichś niespodzianek, które zdarzały się w dawnych czasach. Wszyscy pamiętamy przede wszystkim tragiczny wypadek Pera Jonssona. To było straszne widzieć takiego wspaniałego człowieka na wózku ze złamanym kręgosłupem. Bardzo ubolewam nad tym, że w podobny sposób swoje kariery zakończyli również Tomasz Gollob czy Darcy Ward, chociaż to już nie działo się w derbach. Chyba nikt nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak się stało.

Co przyniesie nowy dzień?

Po serii niesamowitych wspomnień czas rzucić okiem na współczesność. Jan Ząbik jest jedną z wielu osób, które twierdzą, że w ostatnich latach klimat derbów zaczął się zmieniać i zatracać swoją wyjątkowość ze względu na pojawianie się w składach coraz większej liczby zawodników z zewnątrz, w tym obcokrajowców, którzy ani nie znają, ani nie czują specyfiki oraz charakteru regionalnej rywalizacji, bo wychowywali się w zupełnie innym środowisku i nie mieli z nią do czynienia. – Teraz wszyscy znacznie częściej zmieniają kluby i podpisują nowe kontrakty na rok lub dwa. Dzisiaj zawodnik jeździ tu, a jutro jeździ tam. W tym momencie tak wygląda ich praca. Kiedyś nie było tak wielu roszad. W klubie znajdowali się przede wszystkim chłopacy z regionu. W obecnych czasach brakuje sentymentów związanych z danym miastem i zespołem – mówi nasz rozmówca.

Taki jest jednak dzisiejszy żużel, więc należy pogodzić się z faktem, że inaczej już prawdopodobnie nie będzie. Dawne czasy nie wrócą, ale żużlowa rywalizacja w regionie nadal pozostanie przy życiu. Być może dzisiaj derby nie wyglądają już jak zmagania grupki chłopaków z jednego miasta przeciwko grupce chłopaków z drugiego, okolicznego miasta, a poszczególne zespoły nie przypominają tak bardzo zżytych ze sobą rodzin, jednakże można odnieść wrażenie, że w dalszym ciągu elektryzują środowisko, przyciągają szczególną uwagę, wyzwalają dodatkowe emocje, przywołują niepowtarzalne wspomnienia, skłaniają do wyszukiwania smaczków, a niektórym zawodnikom być może dają poczucie uczestnictwa w czymś absolutne wyjątkowym.

W tym roku po siedmiu latach przerwy znowu będziemy mogli być świadkami rywalizacji torunian z bydgoszczanami. Ostatnio historia spotkań trochę się urwała, ponieważ obie drużyny rywalizowały w odmiennych klasach rozgrywkowych i nie miały okazji na siebie wpadać. – Dobrze, że w tym roku wracają derby. Ostatnio mieliśmy mecze z grudziądzanami, ale to już nie było to samo. Bydgoszcz to jednak Bydgoszcz – twierdzi Jan Ząbik.

Trzeba sobie jednak uczciwie powiedzieć, że pojawienie się derbów toruńsko-bydgoskich w tegorocznym kalendarzu to spora niespodzianka, której tak naprawdę nikt się nie spodziewał. Do niedawna torunianie walczyli o sukcesy w ekstralidze, a bydgoszczanie jeździli w niższych ligach, spadając nawet w pewnym momencie do najniższej klasy rozgrywkowej. Wydawało się, że między obiema drużynami jest naprawdę spory dystans i trzeba będzie na długo zapomnieć o legendarnych derbach, ale przed rokiem „Anioły” nieoczekiwanie spadły z elity, a „Gryfy” awansowały na zaplecze, więc obie ekipy nagle znalazły się na tym samym szczeblu ligowym.

Niektórym pewnie trudno było uwierzyć, że dwa zespoły, które jakiś czas temu regularnie rywalizowały w ekstralidze, teraz spotkają się w pierwszej lidze, ale taka jest rzeczywistość. Sport czasami lubi zaskakiwać i pisać nieoczywiste scenariusze. Klasa rozgrywkowa w tym wypadku chyba nie ma jednak tak wielkiego znaczenia. Liczy się po prostu rywalizacja z sąsiadem, która przez lata zdążyła zakorzenić się w świadomości kibiców. Wiadomo, że każdy chciałby ścigać się wśród najlepszych, ale czasami nie ma takiej możliwości. Znane powiedzenie głosi, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. 

Wszyscy sympatycy czarnego sportu z województwa kujawsko-pomorskiego na pewno zdążyli przyzwyczaić się, że derby toruńsko-bydgoskie były stałym punktem ligowego programu, dlatego kiedy wypadły z kalendarza, to czegoś ewidentnie brakowało i każdy zapewne zdążył się porządnie stęsknić. Wydaje się, że torunianie trzymali kciuki za awans Polonii do pierwszej ligi, kiedy zdali sobie sprawę, że już nic nie uratuje ich przed spadkiem, a bydgoszczanie na pewno mieli znacznie większą motywację do ataku, kiedy stało się jasne, że będą mogli po latach spotkać się z Apatorem. Pamiętajmy, że nikt nie determinuje tak bardzo do działania, jak odwieczny rywal zza miedzy.

Tegoroczne derby najpewniej nie dostarczą zbyt wielu emocji sportowych, ponieważ Apator i Polonia mają zupełnie inne cele i znajdują się na przeciwległych biegunach tabeli, ale na trybunach powinno być gorąco i efektownie. Każdy chciałby, żeby drużyny dysponowały podobnym potencjałem i stworzyły niesamowite widowisko, ale biorąc pod uwagę dotychczasowe wyniki, może być naprawdę bardzo trudno o taki rozwój wypadków. Wiele wskazuje na to, że kibicom na razie będzie musiał wystarczyć jedynie derbowy kontekst, natomiast na zażartą rywalizację na torze trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Nikomu rzecz jasna nie wolno odbierać prawa do sprawienia niespodzianki i pokazania się z dobrej strony, ale obiektywnie patrząc, faworyt derbów może być tylko jeden. – To jest sport i wszystko może się zdarzyć, jednakże, patrząc na wyniki i postawę obu drużyn, ja stawiam na naszych. Tak naprawdę wszystko przemawia na ich korzyść – prognozuje Jan Ząbik.

Trzeba jednak zaznaczyć, że w pierwszym tegorocznych derbach, które odbyły się w Bydgoszczy, zawodnicy zagwarantowali ciekawe ściganie, a Polonia potrafiła podgryzać Apator. Być może na Motoarenie będzie podobnie. Pamiętajmy, że bydgoszczanie nie mają nic do stracenia. Fakty są jednak takie, że eWinner Apator Toruń zbudował bardzo silny skład i walczy o błyskawiczny powrót do elity, a Abramczyk Polonia Bydgoszcz dysponuje nieco słabszym zestawieniem i bije się o utrzymanie. Torunianie na razie potwierdzają swoją siłę na torze i odprawiają każdego rywala z kwitkiem, natomiast bydgoszczanie wygrali dotychczas zaledwie jeden mecz i muszą szukać punktów gdzie tylko się da.

Jan Ząbik bardzo pozytywnie ocena wszystkie zmiany, które zaszły w Grodzie Kopernika oraz tegoroczną postawę drużyny spod znaku anioła. – Na pewno nie jestem zaskoczony wynikami Apatora. Chłopacy bardzo dobrze przepracowali zimę i zrobili wszystko, żeby być gotowym na start sezonu. Właściciele klubu stworzyli im bardzo dobre warunki, dlatego można jeździć i wygrywać, bo głowa jest wolna od niepotrzebnych zmartwień. Teraz znowu mamy prawdziwą drużynę, bo wcześniej nie było atmosfery. Zawodnicy dobrze się rozumieją i wzajemnie sobie pomagają. Widać, że na każdym kroku wymieniają się informacjami – słyszymy od naszego rozmówcy. Ząbik zauważa jednak pewien aspekt, nad którym trzeba w dalszym ciągu pracować. – Jeszcze nie wszystko jest tak, jak byśmy chcieli. Musimy poświęcić sporo czasu na pracę z młodzieżą, żeby wyszkolić jak najwięcej młodych chłopaków i stworzyć jakieś zaplecze juniorskie – dodaje szkoleniowiec.

Jednocześnie doświadczony szkoleniowiec potwierdza, że Polonia znajduje się w skomplikowanym położeniu i będzie musiała nastawić się na trudną walkę do samego końca. – Bydgoszczanie na pewno liczyli na więcej, ale mogą mieć problem z osiągnieciem dobrego wyniku. Sytuację komplikuje dodatkowo kontuzja Davida Bellego. Ja jednak nie zamierzam nikogo spisywać na straty. To jest sport. Dzisiaj nie masz formy, ale jutro możesz ją mieć i wtedy zaczniesz wygrywać. Bydgoszcz na pewno sporo straciła przez ostatnie lata, ale na szczęście zaczyna wszystko odbudowywać – twierdzi były zawodnik Apatora Toruń.

W tym miejscu warto pochwalić bydgoszczan, którzy w ostatnim czasie pokonali poważne problemy finansowe i organizacyjne, dzięki czemu teraz wychodzą na prostą i znowu mogą skupiać się na aspektach sportowych, a nie na spłacie zadłużeń i budowaniu wszystkiego od podstaw. Większość torunian zapewne ściska kciuki za proces odbudowy bydgoskiego żużla i kontynuowanie progresu. Warto trzymać się obranego wcześniej kursu, żeby nie zaprzepaścić dotychczasowych wysiłków i osiągnięć. Cały Toruń tak naprawdę potrzebuje silnej Polonii oraz wzajemnej rywalizacji, więc oby kwestie organizacyjne szły w parze z dobrymi wynikami. Może za jakiś czas „Anioły” i „Gryfy” znowu spotkają się w najwyższej klasie rozgrywkowej, tak samo jak przed laty.

Po tylu opowieściach i dywagacjach dotyczących przeszłości oraz spraw bieżących nie pozostaje nic innego, tylko wypatrywać początku tak długo wyczekiwanej rywalizacji toruńsko-bydgoskiej. W obecnych czasach zapewne nie uda się nawiązać do wielu niesamowitych wspomnień z przeszłości, ale w jakimś stopniu będzie można znowu poczuć unikalny derbowy klimat i przypomnieć sobie stare, dobre czasy. Niektórzy powtarzają, że to już nie jest to samo, ale przecież każda okazja jest dobra, żeby pokazać kto jest górą w regionie i uprzykrzyć życie sąsiadowi. Święta wojna nigdy się nie kończy, nawet jeśli w kręgach zawodniczych nie jest już tak bardzo wyczuwalna, jak kilka dekad temu.

Skoro nadarza się okazja, to warto nacieszyć się derbami toruńsko-bydgoskimi, bo nigdy nie wiadomo, kiedy dojdzie do następnego starcia. Nie można wykluczyć, że za chwilę znowu będziemy mieli nieco dłuższą przerwę w historii spotkań, bo Polonia na razie nie myśli o atakowaniu ekstraligi, a Apator chciałby wrócić do elity i znowu zagrzać w niej miejsce na długie lata. W tym momencie pozostaje jedynie wierzyć, że drogi toruńsko-bydgoskie mimo wszystko jakoś będą się krzyżować, najlepiej w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Na koniec jeszcze słówko od Jana Ząbika. – Chciałbym bardzo serdecznie pozdrowić wszystkich kibiców, którzy pamiętają derby sprzed lat oraz współczesnych fanów naszej drużyny. Życzę im wszystkiego najlepszego, a przede wszystkim zdrowia. Teraz znowu będziemy mogli żyć rywalizacją w regionie pomiędzy Toruniem i Bydgoszczą. Mam nadzieję, że w kolejnych latach pojawią się kolejne tego typu derby – słyszymy od naszego rozmówcy.

A czego my możemy życzyć legendarnemu zawodnikowi z Torunia? – Również życzcie mi zdrowia, bo to jest najważniejsze. Niczego więcej mi nie trzeba. Resztę jakoś sobie ogarnę. Ja jestem takim człowiekiem, że nie mam wrogów, kocham wszystkich ludzi, a przede wszystkim dzieciaki. Na pewno żyje mi się bardzo dobrze. Mam własną firmę, doglądam interesu, pracuję z młodzieżą, a poza tym pełnię funkcję radnego. W dalszym ciągu planuję jak najwięcej udzielać się w mieście, żeby Toruń piękniał, a ludziom żyło się lepiej – zakończył Jan Ząbik.

Karol Śliwiński